Środa, godz. 10 rano, sms od Bartosza Bajkowskiego: „Dzieci zostały zabrane ze szkoły”.
Zabrane, czyli odebrane rodzicom przez kuratora sądowego, policję i pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ze szkoły, czyli z lekcji – siłą, tak, żeby rodzice tym razem nie mogli protestować. Dzieci płakały i iść nie chciały. Przerażone trafiły jednak do domu dziecka. Według sądu, taka trauma to ich dobro.
Karolina i Bartosz Bajkowscy do poradni psychologicznej trafili, bo ich dzieci (bliźniacy Krzyś i Staś oraz nieco młodszy od nich Piotruś) nie lubiły chodzić do szkoły. Rodzice chcieli więc pomóc synom rozwiązać ten problem. Następnie zostali skierowani do Krakowskiego Instytutu Psychoterapii (KIP), prowadzonego przez Stowarzyszenie „Siemacha”. Był listopad 2010 r. Z czasem problem sam się rozwiązał, a w opinii wydanej przez nauczycieli (o którą poprosił sąd) chłopcy nie tylko lubią już do szkoły chodzić, ale są bardzo dobrymi uczniami, którzy chętnie się uczą i mają dobre oceny.
W związku z tym, że terapia w KIP nie odpowiadała potrzebom rodziny, państwo Bajkowscy postanowili z niej zrezygnować (o sprawie piszemy szeroko w tekście „Dla »dobra dzieci«?”). Nie sądzili, że za tę decyzję przyjdzie im zapłacić okrutną cenę.
30 stycznia br. krakowski Sąd Okręgowy, bazując na wniosku z KIP i opinii wydanej przez Rodzinny Ośrodek Diagnostyczno-Konsultacyjny, ograniczył prawa rodzicielskie rodziców i zdecydował o natychmiastowym umieszczeniu trojga ich dzieci w domu dziecka. Zgodnie z wyrokiem – „dla dobra dzieci” – rodzice sami powinni odwieźć synów do domu dziecka. Specjalistycznego, bo sąd wziął m.in. pod uwagę pierwotny problem (czyli ten, przez który chłopcy nie lubili chodzić do szkoły) i uznał, że w takiej placówce dzieci będą miały zapewnioną „opiekę” psychologa i pedagoga, której „niezbędnie” potrzebują. Mało tego, zdaniem sądu, w takiej placówce dzieci będą miały zapewnione takie wsparcie, które wyrówna wszelkie „emocjonalne deficyty”, bo – według RODK – „rodzice stosują wobec dzieci przemoc psychiczną i fizyczną, stawiają ich w sytuacjach nadmiernej odpowiedzialności” i ogólnie źle funkcjonują w swoich rolach. W domu dziecka chłopcy pewnie by się też otworzyli i powiedzieli to, co – według sądu – rodzice podczas terapii starali się ukryć i zamaskować...
Specjaliści z zakresu prawa rodzinnego komentowali to krótko: wyrok jest wypaczeniem idei prawa, bo tylko w skrajnych przypadkach, gdy zagrożone jest zdrowie i życie dzieci, należy je natychmiast odebrać. W innych sytuacjach rodzinę trzeba wspierać, a nie rozbijać. Bo inaczej tego, co się stało, nazwać się nie da.
Bajkowscy dzieci więc nie oddali. Złożyli natomiast apelację od wyroku sądu i zażalenie na decyzję o natychmiastowym odebraniu dzieci. W efekcie dwa tygodnie temu w ich domu pojawili się kuratorzy sądowi, pracownicy MOPS i policja. Na szczęście przed blok szybko przybyły też zaalarmowane media i kuratorzy od wykonania wyroku sądu odstąpili. Dzieci zostały w domu.
– Nasze życie ległoby w gruzach, gdyby odebrano nam dzieci – mówił nam zaraz po tych wydarzeniach Bartosz Bajkowski.
Niestety, dziś (6 marca) w szkole, do której chodzą chłopcy, dziennikarzy i kamer nie było, rodzice też nie mieli jak obronić dzieci.
– Ok. godz. 9 przyszedł do nas kurator z policją poinformować, że dzieci zostały zabrane z lekcji i odwiezione do domu dziecka. Dzwoniliśmy do nich, chłopcy z płaczem mówią, że zostali siłą zabrani ze szkoły. Jedziemy do nich – mówił mi niedługo potem, łamiącym się głosem, Bartosz Bajkowski.
W dzisiejszych wydarzeniach najbardziej oburza jeden fakt: za kilka dni, w najbliższy poniedziałek (11 marca), ma się odbyć posiedzenie sądu w sprawie zażalenia złożonego przez rodzinę. Wtedy mogłoby się okazać, że sąd, po ponownym zapoznaniu się ze sprawą, zdejmie z wyroku klauzulę natychmiastowości. Do tego czasu dzieci mogłyby więc spokojnie chodzić do szkoły i być z rodzicami, bo tak naprawdę nic złego w domu im nie grozi. Sąd postanowił jednak pokazać swoją siłę i zafundować dzieciom coś, czego na pewno długo nie zapomną (nawet z pomocą psychologów z domu dziecka). Nie wziął też pod uwagę tego, że dla rzeczywistego dobra sprawy rodzice zaproponowali rozwiązanie salomonowe – dziećmi zgodziła się zaopiekować babcia. Gdyby tak się stało, i wilk byłby syty, i owca cała. Bo dzieci – zgodnie z wyrokiem sądu – nie przebywałyby w domu rodzinnym, ale u dziadków, którzy chwilowo pełniliby funkcję rodziny zastępczej. Nie zostaliby też wyrwani ze szkoły (po scenach, które dziś się tam rozegrały, raczej trudno będzie im do niej wrócić), a rodzina dostałaby szansę na znalezienie terapeuty, który pomoże, a nie osaczy i który udowodni potem przed sądem, że dom to dla dzieci miejsce najlepsze.
Ale sąd wiedział lepiej i dobra dzieci na pewno dziś pod uwagę nie wziął. Co będzie dalej? Dużo w tej sprawie zależy od mediów, które na szczęście za rodziną Bajkowskich stoją murem. Powie ktoś, że dziennikarze pewnie mniej wiedzą od wszystkich ekspertów, którzy sprawą od początku się zajmują. Nie. Dziennikarze, którzy sprawą się zainteresowali (w tym "Gość Niedzielny"), od rodziny Bajkowskich (z którą długo i nie jeden raz rozmawiali) dostali wszystkie akta. Sprawę konsultowali też z wieloma specjalistami. Wniosek jest przygnębiający, bo widzimy, że wyrok sądu i cała urzędnicza machina rodzinę miażdżą.
I jeszcze jedno: wbrew temu, co napisała dziś na swoich krakowskich internetowych stronach "Gazeta Wyborcza" (która do dziś o sprawie w ogóle nie pisała), podczas pierwszej próby odebrania dzieci małżeństwo Bajkowskich nie zabarykadowało się w mieszkaniu! Wpuścili wtedy do mieszkania dwóch policjantów, dwie panie kurator sądowe i dwie pracownice MOPS, którzy przez trzy godziny próbowali przekonać chłopców do wyjścia z domu i pojechania z nimi do domu dziecka. Dzieci jednak przekonać się nie dały - wtuliły się w rodziców i odmówiły wykonania polecenia. Na miejscu były również wtedy ekipy telewizji TVN i "Kroniki Kraków" oraz dziennikarze: "Rzeczpospolitej", "Dziennika Polskiego" i "Gościa Niedzielnego" (czyli niżej podpisana).
O sprawie szerzej piszemy TUTAJ oraz w wydaniu papierowym, które w czwartek trafiło do rąk Czytelników.