Jedna z laureatek tegorocznej edycji plebiscytu na „Miłosiernych Samarytan Roku” na pytanie „Dlaczego pomaga?” opowiada rozbrajająco: - Bo inni nie pomagają tym, którzy wsparcia potrzebują. A przynajmniej nie wykorzystują każdej szansy do tego, by czynić dobro.
I dodaje, że to nie jej osoba powinna interesować dziennikarzy, bo przecież nie robi nic niezwykłego.
- To raczej historia Asi Chałupy, którą poznałam na oddziale intensywnej terapii (i której tak naprawdę dr Anna bardzo pomogła), gdzie pracuję jako rehabilitantka, bardziej zaciekawiłaby Czytelników - mówi skromnie Anna Spannbauer, rehabilitantka z krakowskiego Szpitala Zakonu Bonifratrów Św. Jana Grandego.
Historia Joasi Chałupy - pięknej, 24-letniej dziewczyny, która 3 grudnia 2012 r. została wciągnięta pod pociąg - jest poruszająca. Asia straciła nogę i „rozsypała się na milion kawałeczków”. I wtedy jej dobrym duchem stała się właśnie Anna Spannbauer.
To ona z zespołem świetnych rehabilitantów postawiła Asię na „trzy nogi” (jedną własną i dwie kule, dzięki którym dziewczyna może się teraz poruszać). Rozpoczęła też zbiórkę pieniędzy na zakup kosztownej protezy i cały czas Asię wspiera: organizuje wyjazdy dziewczyny na spotkania z protetykami i osobami, które są w podobnej sytuacji (a takie spotkanie dodają sił jak nic innego), i po prostu jest.
Na taką niestandardową opiekę mogą też liczyć inni pacjenci Anny Spannbauer: odwiedza ich bowiem w domach (i wspiera duchowo i finansowo), zdarzało się, że pacjentom, których na to nie stać, pokrywała koszty zakupu pończoch przeciwzakrzepowych (lub koszty dojazdu do domu), odwiedza też samotne i schorowane osoby w domach pomocy społecznej. Dodatkowo pracuje również w służbie zdrowia jako kurator dziecięcy, a „młode pokolenie wychowuje zgodnie z etyką i chrześcijańską nauką społeczną Kościoła”. Tak, tak - zgodnie z nauką Kościoła Katolickiego, z której dr Ania czerpie siłę i kolejne pomysły na to, by „nie robić nic niezwykłego”. Ona po prostu miłosierdzie ma we krwi.
Podczas gali tegorocznej edycji plebiscytu „Miłosiernych” na scenie pojawiło się aż 12 osób uhonorowanych tym zaszczytnym tytułem. Słuchając opowieści o tym wszystkim, co robią i za co zostali wyróżnieni, nie można się nie wzruszyć, a na opisanie ich dokonań (choć przecież nie robią nic niezwykłego…) jeden niewielki komentarz to za mało.
O każdej z tych osób książkę można by napisać. Książkę o życiu (prawym i szlachetnym), o miłości (która jest gotowa nawet życie oddać, o czym za chwilę), o radości płynącej ze spontanicznej, bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi i o człowieczeństwie pisanym przez wielkie „C”…
Jak w krótkich słowach streścić życie dr Ewy Zarzeckiej, w której sercu kryją się niewyczerpane pokłady dobra i empatii dla osób nieuleczalnie chorych? I nie tylko dla nich - dr Ewa pracuje w przychodni i w żywieckim hospicjum, które założyła; odwiedza samotne, starsze osoby i daje im swoje serce. Troszczy się o to, by nikt nie umarł nie pojednany z Bogiem. Wspiera nawet nieznaną sobie ubogą kobietę, samotną matkę, mieszkającą prawie na drugim końcu świata (w Meksyku).
Jak bez zbytniego patosu (bo Samarytanie bardzo go nie lubią), opowiedzieć o niezwykle skromnej krakowiance, Marii Kaczorowskiej, która anonimowo wspiera tych, którzy „na zaraz już” wsparcia potrzebują? Nawet auto ma „na pożyczki” (no bo jakby ktoś potrzebował pilnie gdzieś pojechać…).
A gdy trzeba było z chwili na chwilę wyjąć z kieszeni pewną kwotę i zapłacić za lekarstwo, które ciężko rannej w wypadku 23-letniej dziewczynie dało szansę na powrót do zdrowia (NFZ tego lekarstwa nie refunduje, a bez niego młoda pacjentka resztę życia spędziłaby przykuta do łóżka), pani Maria nie zawahała się ani przez moment. Powie ktoś, że aby dać, trzeba mieć. Zgoda, ale znam osoby, które mają, ale taki bezinteresowny, w pełni anonimowy (bo dla kogoś zupełnie obcego, leżącego w szpitalu) gest dobroci, płynący prosto z serca, nawet nie przyjdzie im do głowy.
Nie da się też obojętnie przejść obok tego, co zrobiło troje ratowników medycznych z Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego. Pewnie za ten zwykły (dla nich), choć niezwykły (dla uratowanej czteroosobowej rodziny) czyn "na gorąco" wysłuchali przysłowiowego kazania od swoich przełożonych (by formalnościom stało się zadość). Bo dobry ratownik to żywy ratownik. Jeśli okoliczności mogą zagrozić życiu ratowników, to - teoretycznie - powinni ratowania zaprzestać. Nie narażać się i procedur przestrzegać. Ale Grzegorz Nowak, Rafał Kot i Mateusz Zieliński nie zawahali się ani chwili, głosu rozsądku (ani głosu strażaków) nie posłuchali, weszli do mieszkania, w którym stężenie tlenku węgla (czyli czadu) mogło ich zabić i wynieśli z niego rodziców i dwoje ich dzieci. Nawet zwierzaki z tego mieszkania wynieśli i pod opiekę specjalistów oddali. Prawdziwa to miłość bliźniego.
I jeszcze Janina Oprych, która choć sama jest schorowana (postępujący zanik mięśni) i porusza się na wózku inwalidzkim, to całym sercem angażuje się w działanie Wspólnoty „Arka”, wspierającej osoby niepełnosprawne. Działa też w Braterstwie Chorych, zrzeszonym przy Towarzystwie Walki z Kalectwem w Krakowie oraz Międzykontynentalnym Chrześcijańskim Braterstwie Osób Chorych i Niepełnosprawnych.
I jeszcze Barbara Rospond (pielęgniarka ze Szpitala im. Dietla w Krakowie, która serca pacjentów podbija), Alicja Hommell (pielęgniarka, artystka, statystyk medyczny oraz kierownik Zespołu Opieki Duszpasterskiej w krakowskim Szpitalu Bonifratrów, zwana dobrą duszą szpitala), doktor Andrzej Zaręba z przychodni w Krzeszowicach (z jego gabinetu pacjenci wychodzą zdrowsi, choć dopiero co recepty dostali), doktor Barbara Kołłątaj (pełna miłosierdzia lekarka z Lublina) i wszyscy mieszkańcy Szczekocin, którzy z ogromnym zaangażowaniem ratowali ofiary katastrofy kolejowej z marca ub. roku. A nad tymi, których uratować się już nie dało, stali i modlili się, polecając ich dusze Bogu.
Jeśli do tej listy doliczymy jeszcze laureatów poprzednich edycji plebiscytu, to… niezły zastęp miłosiernych po ulicach naszych miast chodzi. Pewnie nawet byśmy o nich nie wiedzieli, gdyby nie o. Stanisław Wysocki, karmelita, który 10 lat temu najpierw Wolontariat św. Eliasza założył, a potem poszukiwania miłosiernych rozpoczął. Dla nich wszystkich: Samarytan i o. Stanisława, od nas - krakowskiej redakcji „Gościa”, która plebiscytowi co roku patronuje, jedno, najprostsze słowo: dziękujemy.
Pisać o takich ludziach i z nimi się spotykać to dla dziennikarza zaszczyt i przyjemność.
Więcej o gali Miłosiernych Samarytan można przeczytać w tekście Miłosierni Samarytanie Roku 2012 http://krakow.gosc.pl/doc/1496571.Milosierni-Samarytanie-Roku-2012