We wrześniu w Filharmonii Krakowskiej odbędzie się koncert - podziękowanie dla darczyńców, którzy włączyli się w akcję 123456serc.pl.
Podczas tego wyjątkowego wieczoru, 21 września, dla wszystkich naszych ofiarodawców z Klubu Szczodrych Serc (i dla tych, którzy zechcą do niego dołączyć) wystąpią Piotr Kita (w repertuarze Andrzeja Zauchy) oraz Eleni. Koncert „W rytmie serc” poprowadzi Krzysztof Piasecki – zaprasza s. Aleksandra Nosalska ze Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, pomysłodawczyni akcji www.123456serc.pl.
O akcji, która trwa już blisko dwa lata (i którą być może wesprze aukcja – szczegóły na końcu tekstu), pisaliśmy wielokrotnie. Przypomnijmy najważniejsze fakty.
Jezus czeka za ścianą
Czteropiętrowy gmach przy pl. gen. Sikorskiego 13 powstał w latach 60. XX., gdy ówczesne władze odebrały siostrom część działki i wybudowały na niej biurowiec. Na początku lat 90. krakowskie siostry sercanki własność odzyskały (albo raczej: odkupiły, bo dostały prawo pierwokupu gmachu) i przeznaczyły go na cele statutowe zgromadzenia. A te sięgają XIX w.
– Do Krakowa przyjeżdżały wtedy młode kobiety szukające pracy. W obcym środowisku napotykały wiele zagrożeń. Na prośbę ks. Sebastiana Pelczara, prof. UJ, zaopiekowała się nimi Ludwika Szczęsna (późniejsza współzałożycielka i pierwsza przełożona Zgromadzenia Służebnic Serca Jezusowego) – opowiada s. Nosalska. Kobiety miały możliwość zamieszkania z siostrami, a oprócz bezpiecznego dachu nad głową zorganizowano dla nich także szkołę gospodarstwa domowego. Czasy się zmieniły, ale do Krakowa nadal przyjeżdżają młode dziewczyny. – Podejmując tu studia wciąż potrzebują opieki. To dla nich, blisko 20 lat temu, w odzyskanym budynku utworzyłyśmy bursę, w której dbamy zarówno o rozwój intelektualny studentek, jak i ten duchowy. Zdarza się, że niektóre dziewczyny mają na bakier z Panem Bogiem, a pobyt u nas pozwolił im uporządkować tę sferę życia – cieszy się s. Nosalska.
– Ten dom to prawdziwe sanatorium dla duszy i idealne miejsce do nauki oraz wypoczynku – mówią zgodnie jego mieszkanki, czyli 70 dziewczyn z różnych stron Polski. Niektóre dopiero w tym roku akademickim rozpoczęły studia, inne mieszkają tu już kolejny rok i bursy na akademik lub wynajmowanie mieszkanie nie zamieniłyby za żadne skarby.
– Czasem koledzy z roku mówią mi, że już najwyższy czas żebym wyprowadziła się od sióstr, bo „to dziwne, żebym mając tyle lat mieszkała pod takim nadzorem”. Ale mnie właśnie tu jest dobrze, gdzie jest dom i wiem, że kogoś obchodzi mój los i moje problemy. Bo do sióstr zawsze mogę przyjść na herbatę i porozmawiać – przekonuje Monika, studentka II roku pedagogiki na Akademii„Ignacjanum”.
– W wynajmowanym mieszkaniu tylko pozornie byłabym niezależna, bo ustalone (przez siebie) zasady mogłabym przecież potem naginać, w zależności od potrzeb. Tu wiem, że choć siostry bardzo się o nas troszczą, to są sprawy, o które muszę (a nie mogę – jeśli chcę) sama zadbać i mam konkretne obowiązki do wykonania – dodaje Ewa, studentka III roku pedagogiki specjalnej Uniwersytetu Pedagogicznego. Do bursy przyszła razem z koleżanką. Ta jednak szybko zrezygnowała. Ewa została. – I nie żałuję! Raczej polecam to miejsce innym. Bo choć początkowo trochę bałam się regulaminu, który musiałam podpisać na dzień dobry, to rzeczywistość okazała się bardzo przyjazna – mówi.
Bursa bije na głowę każde inne studenckie „lokum” jeszcze pod jednym względem.
– W bursie jest kaplica, a w niej Jezus w Najświętszym Sakramencie. W każdej chwili czeka na nas, a my chętnie korzystamy z możliwości spotkania z Nim. Mieszkając w bursie nie da się złamać kręgosłupa moralnego, co czasem może się przytrafić po przyjeździe na studia do wielkiego miasta – przekonuje Amelia, studentka I roku filologii węgierskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Nie bez znaczenia była też cena. Koledzy z roku dziwią się, że w bursie, w czteroosobowym pokoju mieszkam za 330 zł miesięcznie. I że mam tu o wiele lepsze warunki niż oni w mieszkaniu wynajmowanym nawet za 1000 zł miesięcznie, i to na drugim końcu miasta – dodaje.