No i doczekał się Jan Klata. Widzowie wyszli podczas jego spektaklu. Powinni to zrobić już podczas wcześniejszych. Widać nie mieli śmiałości, bo to scena narodowa legendarnego teatru w Krakowie.
Sama też krępowałam się to zrobić, choć w zeszłym sezonie podczas kolejnych premier miałam na to ochotę. Razem z innymi pokornie doczekiwałam końca serwowanych eksperymentów i wariacji, robiących zainteresowanym wodę z mózgu.
Już swoje dyrektorowanie na scenie Narodowego Teatru Starego w Krakowie Klata rozpoczął od „Pocztu królów polskich” w reżyserii Garbaczewskiego, tak jak on, przez jednych nazywanego mistrzem, przez drugich – hochsztaplerem. Sztuka inauguracyjna okazała się hochsztaplerstwem w całej rozciągłości. Królowie, spotykani przy okazji akcji poszukiwań wawelskich arrasów, pogadali sobie, poszli i co z tego wynikło? Nic, oprócz straconego czasu.
Jeszcze gorzej było ze sztuką „Dumanowski side A” i „B” . Sceniczna opowieść o wymyślonym przez Wita Szostaka bohaterze – Jozafacie Dumanowskim, który ma obudzić prowincjonalny gród pod Wawelem, okazała się wielką drwiną z widzów, przychodzących do teatru, by obcować ze sztuką, przeżyć metafizyczny dreszcz, czy po prostu posłuchać pięknej polszczyzny. Wszystko, o czym tam mówili, „już było”, jak śpiewa Rodowicz i chciałoby się, żeby „nie wróciło więcej”. Ani nas ziębiły, ani parzyły popisy ekipy aktorskiej, która dziesiątki razy przypominała biografię Dumanowskiego, kpiąc z naszego narodowego, a w szczególności krakowskiego przyzwyczajenia do apologii rodzimych bohaterów.
Wygwizdany przez widownię spektakl „Do Damaszku” według Augusta Strindberga jest niezrealizowanym projektem pierwszego z wziętych na tapetę przez Klatę projektów mistrza tej sceny – Konrada Swinarskiego. Nie pojechałam na jego premierę, zrażona poprzednimi przedstawieniami, od których wiało nudą i zwyczajnym smutkiem nieprowadzących do niczego udziwnień. Czytam teraz, że Krzysztof Globisz „kopulował tam ze scenografią”, a Dorota Segda imitowała akt seksualny. Nie chcę sobie wyobrażać jak to wyglądało i po co to było. Kilka dni temu rozmawiałam z nestorką polskich scen Ewą Krasnodębską-Zakrzewską, która podzieliła się ze mną cenną uwagą, że dobry reżyser może pokazać nagość… bez jej pokazywania. Media epatują na nas zewsząd nagością, seksem, dlatego to już zwyczajnie przestaje „działać”.
Dobrze, że wreszcie widzowie zdrowo zareagowali na to, co się dzieje w tym dotowanym przez państwo, nie prywatnym, teatrze (przeczytaj tekst Oburzeni widzowie przerwali spektakl). Jak długo Klata na scenie, noszącej zaszczytną nazwę „narodowa”, będzie prezentować bulwersujące, autorskie spektakle? W teatrze narodowym powinno się dbać o repertuar najwyższej klasy i realizować przynajmniej edukacyjną misję, zapoznając widzów z podaną bez udziwnień narodową klasyką.
Kiedyś w tym teatrze Konrad Swiniarski pokazywał swoje „Dziady”, a Andrzej Wajda „Wesele” . Oba spektakle stały się przyczynkiem do podejmowanych przez media dyskusji o narodzie, byciu Polakiem, patriotyzmie. Ta scena ma obywatelskie zobowiązania wobec widzów.
Parafrazując fragment „Pawia królowej” Masłowskiej, wystawianego na scenie kameralnej Teatru Starego: „Spektakl ten powstał za pieniądze z Unii Europejskiej./ Ma na celu zwiększenie liczby głupców w społeczeństwie”. Masłowska strzeliła tym tekstem gola do bramki wystawiającego ją teatru. Ale nic dodać, nic ująć.
Przeczytaj: Protest w Starym Teatrze