13. spotkanie, a zarazem pierwsze urodziny rejsów ewangelizacyjnych na Wiśle w Krakowie, trwało w czwartek do późna w nocy.
"Nie bój się, wypłyń na głębię" - przy słowach tej piosenki barka "Nimfa" wyruszyła spod mostu Grunwaldzkiego w swój urodzinowy rejs ewangelizacyjny. - Nie bójcie się, to nie "Costa Concordia", tylko święta barka krakowska. To już rok... a jakby to było wczoraj... - witał zebranych pomysłodawca rejsów ks. Łukasz Gołaś SAC z Pallotyńskiej Wspólnoty Ewangelizacyjnej. Na pokładzie (i pod) oraz na rufie zajęte były wszystkie miejsca (wejściówek brakło na długo przed rejsem), a gośćmi specjalnymi byli bp Grzegorz Ryś, który także rozpoczynał rok temu "wodną przygodę z Ewangelią", oraz o. Bogdan Kocańda, kustosz franciszkańskiego sanktuarium w Rychwałdzie na Żywiecczyźnie, egzorcysta i ewangelizator. Modlitwę na początek rejsu poprowadził Tomasz Filipek z Pallotyńskiej Wspólnoty Ewangelizacyjnej, organista i ojciec trójki dzieci.
O. Bogdan opowiedział rejsowiczom historię swojego powołania. - Pochodzę z Jaworzna, z os. Stałego. Wychowałem się w katolickiej rodzinie, sakramenty przyjmowałem w terminie. Mam głuchoniemego brata, związałem się w swojej rodzinnej parafii ze Wspólnotą "Wiara i Światło", która opiekuje się niepełnosprawnymi ludźmi. Jednocześnie pracowałem w kopalni jako górnik elektryk. Miałem 20 lat, gdy zostałem liderem wspólnoty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to będzie przygoda z Bogiem, nie tylko z człowiekiem... Moje "pierwsze nawrócenie", "to coś" nastąpiło nie na ziemi, ale... pod ziemią. Wtedy, gdy ciągnąłem z kolegami 250-metrowy kabel elektryczny, a trzeba wiedzieć, że każdy metr takiego kabla waży kilogram. To była moja Droga Krzyżowa. I coś mi wtedy powiedziało: "Idź na całość!". Gdy wyjechałem na powierzchnię, byłem już zdecydowany. Zostawiłem nowe mieszkanie i... Marzenę z marzeniami - opowiadał.
Wybrał franciszkanów, bo ci, z którymi się wtedy zetknął, też opiekowali się niepełnosprawnymi. - Wstąpiłem do zakonu, ale musiałem się uczyć wszystkiego na nowo - mówi o. Bogdan. - Zwłaszcza tego, żeby zobaczyć siebie w perspektywie daru.
"Kolejne nawrócenia" i ścieżki powołania wiodły m.in. przez Medjugorie, prowincje franciszkańskie w świecie, posługę egzorcysty (o. Bogdan obronił w międzyczasie doktorat z teologii duchowości, pisząc właśnie o posłudze kapłana egzorcysty), aż w końcu biskup wysłał o. Kocańdę do sanktuarium w Rychwałdzie z poleceniem: "Twórz środowisko i dom rekolekcyjny, w którym będzie życie". - A mnie się marzył ośrodek medytacji... - mówił o. Bogdan. - Szybko jednak zrozumiałem, że przecież Bóg to już wszystko wymyślił. Że On mówi: "Ja ciebie posyłam, a ty tylko idź". Że mamy być nomadami, ciągle wychodzić. A nomada nie ma swojego domu.
Dziś przy sanktuarium o. Bogdana działa 20 wspólnot ewangelizacyjnych, które m.in. prowadzą wielką ewangelizację Beskidów (za każdym razem na innym szczycie beskidzkim), opiekują się rozwiedzionymi, którzy chcą trwać w Kościele, a w Rychwałdzie - jak żartuje - 105 proc. wiernych uczęszcza w niedzielę do kościoła. Franciszkanin wciąż wsłuchuje się w to, co mówią do niego napotkani ludzie. - Bóg posyła nam aniołów w portkach i spódnicach, by pobudzić nas do posłania, by podprowadzić i dać misję - mówi prosto.
Biskup Ryś swoje nauczanie rozpoczął od przeczytania 8. rozdziału z Dziejów Apostolskich, który opisuje historię Filipa i Etiopa, dworzanina. - Zwróćcie uwagę, że to był właśnie pierwszy moment, kiedy uczniowie wyszli poza Jerozolimę. Niby gdzieś tam wiedzieli, pamiętali, że Jezus powiedział im: "Idźcie i nauczajcie wszystkie narody...", ale się z tej Jerozolimy nie ruszali. To był też czas, kiedy w mieście Szaweł sieje popłoch, wyłapując po domach chrześcijan. I co się dzieje? Okazuje się, że pierwszym misjonarzem, pierwszym, który wyszedł z Jerozolimy, nie był apostoł, żaden z Dwunastu. Pierwszy był Filip, diakon, jeden z siedmiu. Wyznaczony do posługi stołów, czyli dziś powiedzielibyśmy - z Caritas. To też ważne - wszystko zaczyna się od posługi miłości! I równie istotne - początkiem ewangelizacji jest świadectwo - podkreślał biskup.
Filip wyruszył do Samarii - wtedy po raz pierwszy Ewangelia przekroczyła granicę. Biskup przypomniał, że przecież Żydzi i Samarytanie nienawidzili się od 8 wieków, a Samaria była ostatnim miejscem, gdzie Żyd chciałby pójść. No a tam na Filipa czekało spotkanie z... "dworzaninem z Etiopii". - Czy zdajecie sobie sprawę, że w tekście greckim występuje tu słowo "eunuchos", a w łacińskim - "eunuchus"? Św. Łukasz zrobił wszystko, żebyśmy zapamiętali, że Filip spotkał eunucha. Pięć razy to powtarza! A tłumacze Biblii Tysiąclecia miłosiernie nazywają Etiopa "dworzaninem". To już więcej odwagi miał Jakub Wujek, który nazwał go w swoim przekładzie "rzezańcem", czyli w istocie eunuchem. A to jest bardzo istotne, bo z innych rozdziałów Pisma Świętego (m.in. Księgi Kapłańskiej czy Księgi Powtórzonego Prawa) dowiadujemy się, że eunuch w tamtych czasach nie miał prawa być kapłanem, nie miał prawa składać Bogu ofiar i nie mógł być w ogóle przyjęty do zgromadzenia Pana, czyli dziś Kościoła! Eunuch był jałowy, nieużyteczny ani dla Boga, ani dla ludzi - tłumaczył bp Ryś. - I to on został pierwszym ochrzczonym poganinem! I dostał wszystko, czego do tej pory nie miał: znalazł się w środku Kościoła, stał się kapłanem!