Z ks. bp. Tadeuszem Pieronkiem o kształtowaniu charakteru i kontrowersyjnych wypowiedziach w dniu jego urodzin rozmawia Grażyna Starzak.
Grażyna Starzak: Dziś są Księdza urodziny. Czym poczęstuje swoich gości „najlepszy kucharz wśród biskupów”?
Bp Tadeusz Pieronek: Nie jestem najlepszy. To jest legenda, choć potrafię to i owo ugotować. Nawet upiec tort, choć sam nie jadam słodyczy. Tym razem jednak nie ja będę go piekł. A tak na marginesie powiem, że najbardziej smakują mi te potrawy, które jadłem w dzieciństwie. Pierogi, kasza gryczana, ziemniaki z kwaśnym mlekiem.
Zmarły trzy lata temu bp Albin Małysiak w filmie o sobie mówi: „piękne było moje życie, pracowite, ale piękne”. A jak swoje dotychczasowe, 80-letnie życie ocenia bp Tadeusz Pieronek?
Było - z całą pewnością - bardzo interesujące. Cieszę się, że dożyłem tych 80 lat mimo rozmaitych, trudnych doświadczeń. Bardzo ciężkim przeżyciem dla mnie i mojej rodziny była II wojna światowa, potem czasy stalinizmu, no i Polska Ludowa. Trzeba się było bardzo starać, że by przeżyć i coś osiągnąć w tych trudnych czasach. Patrząc z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że to wszystko było piękne, bo pozwoliło mi na zdobycie bezcennych doświadczeń.
Kto wywarł największy wpływ na to, jak potoczyło się życie Księdza Biskupa?
Na pewno matka i ojciec. Mama może więcej. Była to osoba bardzo spokojna, bardzo kochająca, cierpliwa, bardzo religijna. Ojciec zresztą też. Wielodzietna rodzina dała mi fantastyczny przykład, jak żyć. Tam uczyłem się cierpliwości, pokory, wyzbywania ambicji, bo trzeba było ustępować rodzeństwu. Czasem tak sobie myślę, że moja rodzina była jak górska rzeka, a my, dzieci, byliśmy kamieniami, które się obijały po dnie i z tych skał kłujących, ostrych, powstawały gładkie otoczaki.
A później, kto miał największy wpływ na kształtowanie się charakteru Księdza?
Na pewno nieżyjący już ks. Jan Wolny, mój wujek od strony mamy, darzony przez wiernych ogromnym szacunkiem proboszcz parafii św. Mikołaja w Chrzanowie. On był dla mnie wzorem, bo ja od dziecka marzyłem o tym, żeby być księdzem. Na plebanii u wuja spotykałem wielu wspaniałych ludzi. Bywał tam zaprzyjaźniony z wujem Karol Wojtyła. W 1957 r. do tej parafii trafił jako młody kleryk ks. Józef Tischner…
Z którym się przyjaźniliście.
Józek Tischner był moim kolegą. Trochę starszym ode mnie. Byliśmy w dobrych kontaktach. Przychodził do mnie jeszcze w Warszawie, gdy byłem sekretarzem Episkopatu. To świadczyło, że byliśmy sobie potrzebni. Ostatni raz widzieliśmy się w dzień moich imienin, osiem miesięcy przed jego śmiercią. Wtedy już nie mówił, tylko pisał. W ten sposób pogadaliśmy sobie. Niedługo po jego wyjściu, słyszę domofon. Ktoś dzwoni. Patrzę, a to brat Józka. Przyniósł mi - w prezencie imieninowym - jego książkę. Dedykacja była fantastyczna: „Księdzu Tadeuszowi Pieronkowi „biskupowi na manowcach” – „Ksiądz na manowcach”. Taki był tytuł tej książki Tischnera.