Tych, którzy głoszą zasady moralne wypływające z Ewangelii, traktuje się w mediach w dwojaki sposób: albo są ośmieszani, albo ich nauczanie jest celowo przemilczane. A wszystko po to, aby nic nie "zagrażało" nieograniczonej ludzkiej wolności.
Absurdalność tej sytuacji łatwiej zrozumieć na wymyślonym przykładzie. Wyobraźmy sobie, że w państwie "x" działają media, w których powstało sprzysiężenie lansujące nieskończoną wolność kierowców. I dzieje się to nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi i mądrości, której dostarcza życiowa praktyka.
W imię ubóstwianej wartości, jaką jest nieograniczona wolność kierujących pojazdami mechanicznymi, w środkach masowego przekazu - elektronicznych i papierowych - głoszony jest pogląd, że wszelkie znaki drogowe - zakazu i nakazu - powinny być zlikwidowane, gdyż krępują wolność człowieka. Co więcej, ciągle, na różne sposoby, powtarza się, że każdy powinien jeździć z taką prędkością, na jaką na ochotę, i to niezależnie od tego, czy jest to droga osiedlowa, czy też czteropasmowa autostrada. Wolność ma być ponad wszystko. Na dodatek w telewizji, internecie i prasie nie zamieszcza się żadnych informacji o wypadkach drogowych spowodowanych złamaniem przepisów.
To jeszcze nie wszystko. Większość mediów jednym głosem zachwytu wmawia ludziom, że dzięki osiągnięciom techniki jazda samochodem jest bezpieczna w każdych warunkach, a wypadki nawet przy prędkości 300 km/h niczym nie grożą.
Teraz wyobraźmy sobie, że w takim państwie tylko jedna osoba pisze w niezależnych mediach, że znaki drogowe są konieczne; że nieprawdą jest, iż elektronika w samochodzie daje 100-procentowe bezpieczeństwo; że są okoliczności, w których nie wolno jeździć bez ograniczenia szybkości, a jazda pod wpływem alkoholu zagraża życiu.
Taki głos ginie w szumie medialnej poprawności. Co więcej, uważa się go za zamach na wolność, a więc trzeba go zignorować, a może nawet wykpić. I nawet ci, którzy w wypadku drogowym stracili swoich bliskich, ulegają powszechnej opinii mediów i uważają, że wolność jest najważniejsza.
To wymyślony przykład. Jednak oddaje to, co może spotkać wszystkich, którzy głoszą dziś Ewangelię i zasady moralne z niej płynące. Mam na myśli papieża, biskupów, kapłanów. Jeśli opublikują coś, co nie jest zgodne z poglądami akceptowanymi przez główne siły medialne, to albo ich głos jest ignorowany, albo ośmieszany.
W tym duchu odbieram ciszę wokół listu pasterskiego kard. Stanisława Dziwisza na Wielki Post. To pełen ojcowskiej troski tekst, w którym metropolita krakowski przypomina podstawowe zasady moralne dotyczące rodziny, małżeństwa i miłości. I czyni to w sposób jasny i konkretny. To nie jest zawiły traktat teologiczny, by ktoś mógł się usprawiedliwiać, że go nie zrozumiał.
Jednak ci, którzy bardziej cenią wolność niż Ewangelię, będą na pewno mieć za złe kardynałowi, że mieszkanie razem przed ślubem nazwał "niechrześcijańskim stylem życia". Ci, którzy mówią, że są wierzący, a jednak jako posłowie zagłosowali w Sejmie za konwencją o zwalczaniu przemocy, będą wrogo usposobieni do kardynała z Krakowa, który napisał wprost, że to jest dokument "propagujący niechrześcijańską koncepcję". Podobnie jest z fragmentem listu, w którym przypomniana została nauka Kościoła w kwestii Komunii dla małżonków żyjących w związku niesakramentalnym. Z pewnością te słowa zostały przyjęte jako głos idący wstecz i nienadążający za duchem czasów.
Jest też w liście kardynała kilka ojcowskich rad wynikających z nauczania Kościoła, które mogłyby posłużyć jako recepta na udane małżeństwo i rodzinę. Do takich należy zachęta do częstego korzystania z sakramentu pokuty, dzięki któremu można łatwiej przebaczać drugiemu w rodzinie i małżeństwie, a także skutecznie zwalczać swoje wady charakteru. Jednak ci, którym wmówiono, że można mieć dobre relacje z Bogiem bez spowiedzi sakramentalnej, nie posłuchają rad.
Zastanawiam się nad jednym: w którym momencie następuje w człowieku refleksja, by odkrył, kto tak naprawdę chce jego dobra? Czy ci, którzy ponad wszystko stawiają wolność wyboru i odrzucają wszelkie etyczne zakazy, czy też ci, którzy mówią, że nieograniczona niczym wolność zabija. Podobnie, jak nieograniczona prędkość na krętej i śliskiej drodze. I ci drudzy wcale nie straszą. Tylko ostrzegają.
Nawiązując do listu metropolity krakowskiego, mam dla zwolenników nieograniczonej wolności człowieka jedną radę: nie lekceważ Bożych znaków, bo życie to kręta droga, a tych, którzy przypominają Boże prawa, nie traktuj jako wrogów.
Co w liście pasterskim na Wielki Post napisał kard. Stanisław Dziwisz? Czytaj tutaj.