Każda rzecz jest tu w symbolicznej cenie. W dodatku można ją potem oddać, kupić inną i... wesprzeć szczytny cel.
Ubrania, buty, torebki w każdym kolorze i rozmiarze. Do tego są też książki, mnóstwo podręcznego sprzętu domowego (kubki, talerzyki, filiżanki, nawet zastawa "po babci", która szuka nowego właściciela), bibeloty czy drobna biżuteria - jak na przykład korale, które komuś się już znudziły, ale oko kolejnej właścicielki na pewno ucieszą. Jest nawet piękna suknia ślubna, po naprawdę okazyjnej cenie.
Bo wszystko kosztuje tu symboliczne złotówki (niektóre, bardziej "ekskluzywne" rzeczy, są odrobinę droższe) i jest dobrej jakości - zniszczona odzież i inne przedmioty nikomu by się już nie mogły przydać. Takie więc do tego niezwykłego sklepu przyjęte być nie mogą.
- Sklepy charytatywne, bo o nich mowa, w Krakowie na razie są tylko dwa. W całej Polsce - ok. 10, a na całym świecie - ok. 15 tysięcy - opowiada Joanna Studnicka, współzałożycielka wielickiej Fundacji "Largo" i dwóch krakowskich sklepów charytatywnych.
Pierwszy znajduje się na pl. Targowym przy ul. Wysłouchów 48 (os. Kurdwanów), drugi - na "Manhattanie", czyli placu przy ul. Białoruskiej 7 (Wola Duchacka).
Pierwszym krajem, w którym pojawiły się "charity shops”, była Wielka Brytania, gdzie zrobiły wielką karierę. I choć niektórym kojarzą się z tzw. second-handami, nie mają z nimi nic wspólnego.
- Od wielu lat jestem "maniaczką ubraniową", a stroje kupuję właśnie w sklepach "second-hand". Gdy kuzyn zaprosił moją rodzinę w odwiedziny na Wyspy, zapytałam, czy znajdę je w miejscowości, w której mieszka. Okazało się, że nie. Są za to "charity shops". Wraz z koleżanką postanowiłam przenieść je na nasz krakowski grunt - wspomina J. Studnicka.
Jak pomyślała, tak zrobiła, a sklepy, które działają od października 2014 r., powoli rozwijają skrzydła i z każdym dniem zyskują zarówno nowych klientów, jak i ofiarodawców.
- Jeśli ktoś ma w domu niepotrzebne, ale będące w dobrym stanie rzeczy, zamiast wyrzucać na śmietnik, może przynieść je do nas. Tu znajdą nabywców, którym będą jeszcze długo służyły. Niektórych rzeczy, jak np. komputera czy telewizora, nie sprzedajemy, ale przekazujemy potrzebującym. Z kolei wszystko, co jest na sprzedaż, zasila konto naszej fundacji - wyjaśnia J. Studnicka.
Dochód przeznaczony jest więc m.in. na opłatę czynszu za wynajmowane kioski oraz na cele charytatywne. Najważniejszym jest pomoc 13-letniemu Adrianowi Grochowiakowi, cierpiącemu na nieuleczalną, genetyczną chorobę AHC.
Więcej o sklepach charytatywnych można przeczytać w najnowszym numerze "Gościa Krakowskiego" (z datą 1 marca).
Z kolei historię Adriana można przeczytać w tekście Gdy-lekarze-rozkladaja-rece oraz w najbliższym numerze "Gościa Krakowskiego" (z datą 8 marca).