Przed południem 22 czerwca 1983 r. pielgrzymujący do ojczyzny papież Jan Paweł II odprawił Mszę św. na krakowskich Błoniach. W jej trakcie beatyfikował o. Rafała Kalinowskiego i brata Alberta - Adama Chmielowskiego.
Pielgrzymi, nie tylko z archidiecezji krakowskiej, lecz także z diecezji w Częstochowie, Katowicach, Kielcach, Przemyślu i Tarnowie, zajmowali miejsca w sektorach już od wczesnych godzin rannych. Wielu z nich, znękanych restrykcjami stanu wojennego, oczekiwało na słowa otuchy płynące z ust papieskich. I takie słowa padły. Papież wskazał zgromadzonym na Błoniach, że "wyniesienie na ołtarze pośród ziemi ojczystej" ojca Rafała i brata Alberta, dawnych żołnierzy powstania styczniowego, które poniosło klęskę militarną, jest "znakiem tej mocy, która płynie od Chrystusa - Dobrego Pasterza". "Tej mocy, która jest potężniejsza od każdej ludzkiej słabości - i od każdej, choćby najtrudniejszej sytuacji, nie wyłączając przemocy" - mówił papież.
Przypomniał swoje słowa wygłoszone na Błoniach w 1979 r., wzywające, by Polacy byli mocni mocą wiary, nadziei i miłości. Wskazał, że byli tym mocni nowi błogosławieni. "Oni też temu narodowi są dani jako znaki zwycięstwa. Naród bowiem jako szczególna wspólnota ludzi jest również wezwany do zwycięstwa: do zwycięstwa mocą wiary, nadziei i miłości, do zwycięstwa mocą prawdy, wolności i sprawiedliwości" - podkreślił papież.
Słuchało wtedy tych słów na Błoniach ponad półtora miliona osób. Kolejne miliony zaś miały możność zapoznać się z nimi za pośrednictwem transmisji radiowych i telewizyjnych. Byli wśród niech nie tylko dorośli, lecz także młodzież, a nawet dzieci. - Nawet my, małe wówczas dzieci, mieliśmy świadomość, że dzieje się coś wyjątkowego. Miałam 8 lat, byłam uczennicą szkoły podstawowej w Kwaczale koło Alwerni. Nasza pani od nauczania początkowego puszczała nam z radiomagnetofonu transmisję Mszy św. z Błoń, nie za głośno, żeby nie było słychać na szkolnym korytarzu. Nie w pełni rozumieliśmy, co znaczą słowa papieża: "musicie być mocni mocą miłości", ale wiedzieliśmy, że to coś ważnego, skoro on o tym wspomina - mówi pani Małgorzata, spotkana przypadkowo na krakowskich Plantach.
Czytaj także: