Po dwudniowej ewangelizacji Nowej Huty czas na słodko-gorzkie wnioski. Osobiście czuję niedosyt.
Słodko, bo wspaniale, że takie wydarzenie się odbyło i wierzę, że w sercach tych, którzy byli, widzieli i razem się modlili, pozostawi mocny ślad. Gorzko, bo jako dziennikarka-obserwator mam kilka spostrzeżeń, przy których trudno o dobre samopoczucie. I nie piszę tych słów po to, żeby kogoś winić, że ewangelizacja Nowej Huty stała się raczej ewangelizacją na terenie Nowej Huty. Albo raczej, na bardzo małym jej fragmencie i z udziałem bardzo niewielu osób. Pytam jedynie, co "nie zagrało"? I co można zrobić, by w przyszłości było lepiej?
Na "Jestem! W Hucie" jechałam pełna nadziei, że zobaczę zarówno tłum ludzi wierzących nie od dziś, "zewangelizowanych", ale także tych, którzy do hali "Hutnika" i do Com Com Zone przyjdą (Bożym) przypadkiem - z ciekawości, by zobaczyć, co się tam dzieje, i może zostać na dłuższą chwilę. Zderzyłam się z rzeczywistością.
Na warsztaty gospel przyszły tylko 2 (słownie: dwie!) osoby. Na spotkanie Alpha - ok. 20. Na pocieszenie pozostaje fakt, iż w uwielbieniu i wieczornej Mszy św. uczestniczyło ich nieco więcej, bo kilkaset - wierzących, i to bardzo mocno i szukających jeszcze bliższego spotkania z Bogiem. Ale przecież w Najmłodszej Dzielnicy Krakowa, którą tworzy 15 parafii, mieszka ok. 250 tys. ludzi! Gdzie byli? Argument, że zbyt późno dowiedzieli się o wydarzeniu, trudno obronić, bo wiem, że nowohuccy kapłani mówili o ewangelizacji, a plakaty wisiały w całym mieście. W tramwajach były również wyświetlane filmiki - "zajawki" wydarzenia. Może więc zabrakło "skrzyknięcia się"? Może wystarczyłoby, gdyby w każdej parafii zebrało się 20, albo nawet 50 osób - ludzi Kościoła - a każda z nich miałaby za zadanie zachęcić do przyjścia na ewangelizację kilku znajomych, którzy stoją z boku i z wiarą mają problem?
W sobotni wieczór mocno zabrzmiały więc słowa osoby prowadzącej modlitwę: "Panie Jezu, Nowa Huta jest tak duża, a przyszła nas tu garstka. (…) Chcemy jednak Cię uwielbiać w mieście, które miało być bez Ciebie. Chcemy Cię uwielbiać w niezłomnych robotnikach, kapłanach i wszystkich, którzy przed laty bronili krzyża (…)". No właśnie. Kiedyś o wydarzeniach związanych z obroną krzyża usłyszała cała Polska, a nawet spora część świata, a Nowa Huta stała się symbolem ludzi, którzy wiary są gotowi bronić bez względu na konsekwencje. O "Jestem! W Hucie" też dowiedziała się już cała Polska (również za pośrednictwem "Gościa"). Czy jednak są powody do dumy? Czy dzisiejsi mieszkańcy Nowej Huty byliby gotowi do takiego zrywu, jak ich dziadkowie? Pewna nie jestem, skoro wielkie wydarzenie o charakterze religijnym nie zainteresowało zbyt wielu. Czy więc sprawy związane z wiarą są dzisiaj zbyt mało atrakcyjne w zestawieniu z możliwościami, jakie np. daje wolny od pracy weekend?
Jeszcze mocniej brzmią w mojej głowie słowa 11-letniej, ale bardzo mądrej Gabrysi. W sobotni poranek dobrowolnie przyszła na spotkanie Alpha, które dla dziecka mogłoby być "wyższą półką wtajemniczenia". Ale nie dla niej. Gabrysia opowiadała mi, że w jej klasie tylko 5 uczniów, razem z nią, słucha tego, co mówi ksiądz na religii. Reszta: rozmawia, wygłupia się, a podczas modlitwy - tańczy. Katecheta i inni nauczyciele są bezradni. Podobnie jest też w innych szkołach. Gabrysia zastanawiała się też, jak o sprawach wiary ma rozmawiać z koleżanką, która też ma 11 lat, a ostatni raz w kościele była… 3 lata temu, po Pierwszej Komunii Świętej. Takie słowa pokazują jaki jest stan naszego społeczeństwa. Naszego, krakowskiego, nowohuckiego, ale też obawiam się, że miałby on odbicie w innych miastach Polski. Wielu młodych rodziców, "letnich" bądź obojętnych religijnie, dzieciom wiary nie przekazuje, więc wydarzenia ewangelizacyjne nie mają szans ich przyciągnąć. Mówiąc językiem mediów: nie ten target. Na domiar złego część nauczycieli próbowała oszukać nieco uczniów, którzy - jak mówili - nie do końca wiedzieli gdzie i po co idą. W efekcie wylądowali na spotkaniu dla młodzieży, a w plecakach mieli… czepki na basen. Bo myśleli, że idą popływać. Nie tędy droga.
Pozostaje mieć nadzieję, że owoce ewangelizacji - modlitwy za Nową Hutę - zaskoczą jeszcze nie raz. Trudno jednak nie zawołać: Nowa Huto, ale i cała Polsko - pobudka! Bo Jezus jest i puka do drzwi. W piątek i sobotę otwarło Mu niewielu.
Na koniec przypomnienie. Ci, którzy chcą ewangelizować, muszą promieniować wiarą i być radośni, ale też roztropni. Tego zabrakło w sobotnie przedpołudnie, bo piknik ze swej natury jest czymś głośnym, energicznym i przyciągającym. Niestety, ten ewangelizacyjny był smutny, schowany gdzieś w przestrzeniach Com Com Zone. Nawet tym, którzy znali program ewangelizacji, trudno było go odnaleźć (wiem, bo pytałam). Nie było ani grama muzyki, która podpowiadałaby, że coś się dzieje (wartego uwagi). Wolontariusze w niebieskich koszulkach byli, ale słabo widoczni. A może wystarczyłoby, by „zrobili raban” przy ul. Ptaszyckiego i zachęcali przechodniów do przyjścia?
Sytuację ratował, jak tylko mógł, bp Grzegorz Ryś, który w "piknik" zaangażował się na 200 procent. Malował mural, kopał piłkę z dzieciakami, rozmawiał, modlił się, jadł kiełbaskę z grilla z tymi, którzy jednak trafili pod właściwy adres. Po prostu był. I chwała mu za to.
Przeczytaj także: