- Cieszmy się, że możemy walczyć o każde życie. I każde życie szanujmy - apeluje ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie.
Być może zmiany wprowadzone przez ministerstwo zdrowia rozwiążą i te problemy z dostępem do lekarzy. Lekarze POZ mają działać normalnie.
Lekarze POZ cały czas powinni leczyć - tak, jak wcześniej. Jeśli ktoś przychodzi po pomoc, ale nie wiemy, jaki jest jego status (czy jest zakażony), to powinny być opracowane takie zasady, które pozwolą w bezpieczny sposób wykonać wszystkie procedury. Teraz zmienia się czas izolacji i kwarantanny i to powinno uprościć zasady.
Podsumowując pół roku trwania pandemii można wskazać, gdzie zostały popełnione błędy? Wiosną było o wiele mniej zakażeń, niż obecnie.
Trudno komentować, czy początkowy lock down był potrzebny aż w tak mocnej formie. Przecież gdy my zaczynaliśmy epidemię, we Włoszech ludzie umierali, nie było miejsc w szpitalach, respiratorów. Wszyscy pamiętamy zdjęcia z tego czasu. W Polsce też nie byliśmy wówczas na taką sytuację przygotowani. Trwał też sezon grypowy, szpitale były pełne. Faktem jest natomiast to, że gdy reżim sanitarny został zluzowany, popadliśmy w drugą skrajność, czyli: "hulaj dusza, piekła nie ma". Zasady na pewno należało rozluźnić, ale z rozsądkiem i ostrożnością.
Wśród naszych Czytelników nie brakuje też osób pytających o wiarygodność testów na obecność SARS-CoV-2, jak również o to, jak to możliwe, że wyzdrowiało już tak dużo osób w Polsce, skoro nie ma skutecznego leku, i w jaki sposób można stwierdzić, że przyczyną zgonu był COVID, a nie inna choroba.
Żadne testy na SARS i nie na SARS, żadne badania, które na co dzień wykonujemy, nie są stuprocentowo wiarygodne i wymagają odpowiedniej interpretacji. I dlatego tak długo trwają studia medyczne i specjalizacje, tak ważne jest doświadczenie, aby to wszystko potrafić.
COVID-19 w swym naturalnym przebiegu (czyli: jeśli go nie leczymy) ma na świecie śmiertelność (w zależności od różnych czynników) od 3 do 20 proc. Pozostali zakażeni zdrowieją. Jeżeli będziemy mieli skuteczny lek przyczynowy, uratujemy prawie wszystkich. I do tego dążymy. Jeżeli natomiast będziemy mieli szczepionkę, może być różnie - część szczepionek chroni bowiem przed zachorowaniem, a część przed powikłaniami lub ciężkim przebiegiem choroby. A tego właśnie chcemy uniknąć.
W procesie leczenia wykonujemy liczne badania laboratoryjne i obrazowe, np. tomografię płuc. Widzimy, jak wirus niszczy miąższ płuc, jak pacjent ma coraz mniej czynnych pęcherzyków płucnych, którymi może oddychać. Badania odzwierciedlają też uszkodzenia innych narządów. Gdy już nie ma czym oddychać, spodziewamy się, że chory umrze. Chyba, że np. wykonamy przeszczep płuc, jak to niedawno stało się w Zabrzu. Gdy pacjent umiera, nie zawsze potrzebna jest sekcja, bo wiemy dlaczego umarł. Czasem, owszem, śmierć zaskakuje, i gdy nie można ustalić przyczyny, konieczne może być wykonanie sekcji. W COVID-zie w znacznej większości, nie ma takiej potrzeby.
Wygląda też na to, że społeczeństwo ma problem ze zrozumieniem, że możliwe jest zakażenie bezobjawowe.
Wielokrotnie w swojej praktyce spotkałam się z sytuacją, że osoby zakażone, mimo że były bezobjawowe, zaraziły innych. Najczęściej nieświadomie - po prostu nie wiedziały, że zarażają. To samo obserwuję w przypadku koronawirusa. I żeby tak się nie działo, trzeba nosić maseczki i trzymać dystans. Ważne jest też prawidłowe nazewnictwo, a więc zakażenie bezobjawowe, a nie choroba bezobjawowa.