Na 50-lecie misji karmelitańskich w Burundi o. Maciej Jaworski OCD buduje domy dla 150 rodzin w wiosce Cani.
Magdalena Dobrzyniak: Jak wygląda sytuacja Pigmejów w Burundi?
O. Maciej Jaworski OCD: Tragicznie. I nie myślę tu jedynie o rodzinach, które zimne deszczowe noce spędzają na stojąco, bo ich błoto zalewa na matach z liści rozłożonych na klepisku w szałasie. Myślę o tych, którzy potrafią znaleźć dorywczą pracę, ale są wykorzystywani tylko dlatego, że są Pigmejami. Zaś ci na własnym biznesie, jak zbieranie ziarenek z palm na sprzedaż do produkcji mydła w mieście, potrafią wyciągnąć ledwie dolara za dzień pracy. Kobiety przebierające na śmietniskach wokół miasta nie pracują za pieniądze, ale za znaleźne, resztki jedzenia, i inne śmietnikowe skarby. Myślę też o młodzieży, która chciałaby się uczyć, a jest głodna. Choroby powodowane głodem albo zbyt ubogą dietą nie wpływają mobilizująco. Aż płakać się chce, gdy widzisz inteligentnego chłopaka, który w wieku 13 lat idzie na budowę, do pracy, by zarabiać nie dla siebie, ale dla młodszego rodzeństwa. Opuszcza szkołę nie z lenistwa, ale zbyt wczesnego poczucia obowiązku. Większość dzieci pigmejskich chodzi do szkoły bardzo regularnie tylko wtedy, kiedy międzynarodowe organizacje zapewniają nieco fasoli w południe. Wystarczy, że nie dowiozą jedzenia, edukacyjny zapał słabnie. Szkoły kojarzą im się nie tyle z oświatą, co z centrum dożywiania.
Czy problem braku dachu nad głową jest powszechny?
Zależy co się rozumie przez pojęcie dachu nad głową. Jeśli to dziurawy liściasty parasol zatykany reklamówkami z miasta, to problem dachu nad głową został już rozwiązany. Jeśli zaś dach nad głową rozumiemy jako dom, gdzie w nocy nie zaleje cię błoto, gdzie dziecko będzie chronione przed zimnym deszczowym wichrem, gdzie rodzice będą mieli swoją izdebkę, a kozy będą mogły nieco dogrzać zimne nocne powietrze w domu, to rzeczywiście, jest to jeszcze dość duże wyzwanie. Nie potrafię podać w procentach, ale gdybyśmy budowali w rytmie wioska na rok, to spokojnie bym doczekał emerytury nie ukończywszy tego projektu.
Na czym polega projekt "Dom dla Pigmeja"?
To oni sami te domy budują, my im tylko pomagamy. Chcemy, by to były ich domy, a nie prezenty z Europy, bo model rozdawania nie działa. My dajemy know how i materiały, które trzeba kupić. A oni przygotowują działkę, wyrabiają cegły, są pomocnikami murarzy. Robimy wszystko, by dzieci donoszące wodę na budowę miały poczucie, że budują własny dom. Robimy wszystko, by ojciec rodziny czuł się dumny nie z tego, co dostał, ale z tego, co wypracował. Robimy wszystko, by to był owoc ich potu. Wtedy jest nadzieja, że jeszcze quasi koczownicze wspólnoty osiądą na dobre, by wejść trwale w społeczeństwo. Po wybudowaniu wieszamy tabliczkę z nazwiskiem Przyjaciela budowy, tak by przechodząc przez drzwi wejściowe widzieli imię rodziny, która dała im odwagę i pomoc, by sobie ten dom wybudować. Budujemy tam, gdzie wspólnota jest już zintegrowana, gdzie animator z długim doświadczeniem ocenia, że są na tyle zdeterminowani, żeby podjąć taki wysiłek. Pamiętajmy, że gdy ojciec wyrabia cegłę, to nie pracuje na polu. W systemie życia z dniówki to oznacza jedzenie co drugi dzień. Są na tyle osłabieni fizycznie, że nie mogą pracować przy cegłach codziennie, więc budujemy tam, gdzie poziom determinacji jest wystarczająco wysoki. Budujemy tam, gdzie serce się kraje i wszystko krzyczy: to niegodne człowieka.