Ziarno zasiane na Arenie

Po dwudniowej ewangelizacji "Młodzi i Miłosierdzie" najważniejsze zadanie do wykonania dostali katecheci.

To, co 15 i 16 marca działo się w murach potężnej Tauron Areny jest potrzebne, i to bez dwóch zdań.

Pisząc to biję się w piersi, bo o przygotowaniach do ewangelizacji słyszałam od dawna i do pomysłu nastawiona byłam nieco sceptycznie. Myślałam, że halę sportową na dwa dni wypełni młodzież, której spora część wydarzenie o charakterze religijnym potraktuje jako ciekawy zamiennik szkolnych lekcji. Gdy jednak zobaczyłam setki młodych ludzi klęczących w skupieniu na podłodze przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, nie miałam wątpliwości, że dzieje się coś ważnego. I to zarówno w całej przestrzeni Areny, jak i w sercu każdego z osobna.

Na twarzach wielu osób widziałam cały wachlarz emocji i autentycznego rozmodlenia. A kiedy coraz to kolejne osoby padały na kolana - i to jak najbliżej ogromnej monstrancji - aż niezręcznie było wypełniać fotoreporterskie obowiązki. Powie ktoś, że to pewnie była ta część młodzieży, która wiarę wyniosła z domu rodzinnego i działa teraz w różnych kościelnych grupach. Z pełnym przekonaniem powiem, że nie tylko takie osoby obserwowałam. W oczy szczególnie rzucali mi się ci, którzy najpierw siedzieli jakiś czas na swoich miejscach, a na twarzach mieli wymalowaną niepewność - czy podejść przed scenę, a jeśli tak, to po co. Tak, jakby toczyli gdzieś w swoim wnętrzu trudną walkę. A kiedy już podchodzili, robili to z dużym wzruszeniem. Na pewno nie na pokaz.

Nawet jeśli część uczestników wydarzenia przychodząc do Tauron Areny nie bardzo wiedziała po co to robi, to w ciągu kilku godzin dostała odpowiedź, którą można nazwać obfitą duchową ucztą. Mocne w treści świadectwa wygłosili ludzie, którzy przed laty, mając naście lat, byli bardzo daleko od Boga - raczej kumplowali się ze złem. Dziś proszą młodych, by nie popełniali tych samych błędów i oddali życie Jezusowi, a ci z przejęciem ich słuchają!

Bp Grzegorz Ryś mówił też o Bogu, który jest przyjacielem, a nie sędzia. Wreszcie ci nie do końca przekonani zobaczyli swoich rówieśników, którzy jako pierwsi z odwagą wychodzili z sektorów, przechodzili przez Bramę Miłosierdzia, klękali przed Jezusem, prosili o spowiedź i modlitwę wstawienniczą. Nie bali się wyśmiania, choć w rozmowach z dziennikarzami przyznawali, że ich rówieśnicy często odchodzą od Boga, dlatego życie wiarą w szkolnej rzeczywistości nie jest łatwe. Podczas ewangelizacji swoją postawą przyczynili się jednak do zasiania ziarna w sercach innych.

Tu dochodzimy do sedna. Tego ziarna nie wolno zmarnować. Dlatego właśnie najważniejsze zadanie do wykonania dostali katecheci. Łatwo mi mówić, bo nie jestem na ich miejscu? Być może, ale na pewno dostali właśnie materiał, który jest znakomitym punktem wyjścia do dalszej pracy. Szkoda byłoby, gdyby choć jakiś procent uczniów do tej pory nie znających miłosiernego Jezusa nie zaczął drążyć tematu, zadawać pytań, szukać drogi do kościoła. I tego namacalnego, np. parafialnego, i tego pisanego przez duże K, który tworzymy my wszyscy.

Bo o to właśnie w takich wydarzeniach chodzi - by głośna ewangelizacja nie skończyła się tylko na tzw. evencie, ale by wydała owoce i pomogła niezewangelizowanym zobaczyć, że wiara naprawdę przemienia życie. A że przemienia, to także było widać gołym okiem w Tauron Arenie.  

Duch Święty mocno w niej działał, bowiem kapłani, którzy spowiadali zarówno we wtorek, jak i w środę przyznają (nie naruszając tajemnicy spowiedzi!), że słuchali spowiedzi ciężkiego kalibru. Nie podchodzili do nich ci, którzy do sakramentu pokuty przystępują regularnie, ale w dużej mierze ci, którzy u kratek konfesjonału nie byli już dobrych kilka lat. Choć są młodzi, to różnych rzeczy już próbowali, a życie trochę ich "poharatało". Podczas "Młodzi i Miłosierdzie" dostali jednak czystą kartę. I nie był to zwykły przypadek…

Czytaj także:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..