Asia, Agnieszka oraz Jasio blisko 18 lat temu powiedzieli "tak" pani Basi oraz panu Pawłowi. Publikujemy reportaż, który otrzymał Nagrodę Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka w kategorii "Reportaż - po debiucie".
Postanowili adoptować całą trójkę. Pracownicy ośrodka byli w szoku. To właśnie wtedy dyrektor ośrodka poradziła im zostanie rodziną zastępczą, której od skarbu państwa należy się wsparcie finansowe.
Kolejne "sprawdzam" powiedziała rodzina, sąsiedzi, przyjaciele.
- Pamiętam, jak sąsiadki przychodziły poznać nasze dzieci. A Jasio wtedy był taki jeszcze chudziutki, nóżki miał jak patyczki. A one mówiły, że nie wiadomo czy z niego co będzie, bo taki biedny i chory - wspomina pani Basia.
Ona nie martwiła się o to w ogóle.
- Wiedziałam, że jak on dał sobie radę w domu dziecka, to tutaj u nas, w domu, gdzie otoczony będzie miłością, tym bardziej sobie poradzi. Modliłam się też do Boga, który przecież nie po to nam go dał, żeby zaraz zabierać - mówi.
Modlitwy pani Basi zostały wysłuchane. Dziś Jasio, a właściwie Jan, jest dwudziestoletnim mężczyzną, któremu kultury oraz obycia mogłaby pozazdrościć niejedna osoba. Grzeczny, ułożony, pięknie śpiewający jest dumą pani Basia oraz pana Pawła. Początkowe opóźnienia nadrobił bardzo szybko.
Jedna z byłych nauczycielek dzieci wprost mówi o tym, że jest pod wrażeniem nie tylko postępów poczynionych przez Jasia, ale również jest pełna podziwu dla pani Basi – jej miłości, możliwości oraz wysiłku, jaki włożyła w wychowanie dzieci. Chociaż łatwo nie było.
Miłość to moc potężna
Pojawienie się Asi, Agnieszki oraz Jasia wywróciło do góry nogami życie pani Basi oraz pana Pawła. Tyle lat mieszkali sami, a tu nagle troje maluchów, którymi trzeba się zająć. - Jak w ciągu dnia się nimi zajmowałam, to w nocy prałam i sprzątałam - wspomina mama rodzeństwa.
Nie pomagała też presja ze strony urzędników oraz brak wsparcia ze strony bliskich, przyjaciół czy znajomych. Jedna z sąsiadek otwarcie atakowała nowopowstałą rodzinę:
- Strasznie nam dokuczała. Mnie nazywała złodziejką dzieci, a dzieci moje nazywała bękartami. One biedne nie wiedziały co to znaczy i pytały się mnie, a ja nie wiedziałam co im odpowiedzieć. Jak jej wnuki przyjechały, to pamiętam, że nie pozwalała im się razem bawić. Krzyczała, że moje dzieci zarażają - opowiada pani Basia.